Krakowianie zaniepokojeni falą uchodźców – ujęcie Władysława Grodeckiego

Canada15

Władysław Grodecki – I M I G R A N C I

Tzw. „Arabska wiosna” zapoczątkowana samospaleniem i masowymi protestami w Tunezji w grudniu 2010 dała początek fali zamieszek w wielu krajach Płn. Afryki i Bliskiego Wschodu. Jej przyczyną było niezadowolenie z warunków życia, bezrobocia, wzrostu cen żywności, korupcji i nepotyzmu władz, ograniczenie swobód obywateli oraz czynników demograficznych. O ile w większości krajów udało się opanować sytuację to w Libii doszło do wybuchu wojny domowej. Podobnie jest w Syrii, gdzie konflikt trwa już cztery lata i pochłania setki tysięcy ofiar!

Wojna domowa w tym kraju prowadzi nieuchronnie do rozpadu państwa. Już dziś jest on podzielony na cztery części kontrolowane przez rząd Baszara al.-Asada, opozycję, Kurdów i Państwo Islamskie. Siły rządowe wspierane przez Rosję bombardują obszary zamieszkałe przez ludność cywilną, a bezwzględne ugrupowania islamistyczne sieją terror i zbrodnie przeciw ludzkości. Według raportu śledczych ONZ konflikt jest napędzany przez obce mocarstwa, zaś pogłębiająca się bieda, strach i niepewność o przyszłość stała się przyczyną niesłychanego exodusu ludności arabskiej na północ, w stronę najbogatszych państw europejskich. Ten niespotykany w historii „potop imigracyjny” jest niełatwym wyzwaniem dla krajów UE. Test na gościnność i solidarność państw europejskich.

Gdyby Kanclerz Niemiec Angela Merkel nie zachęcała tych nieszczęsnych ludzi do przyjazdu, twierdząc, że kraj jest otwarty na przyjęcie każdego przybysza, zapewne sytuacja nie wyglądałaby tak dramatycznie. Jednak obecnie gdy fala uchodźców zdaje się przybierać na sile i Niemcy nie są w stanie jej powstrzymać, starają się wymusić na innych krajach przyjęcie jak największej liczby dość kłopotliwych gości. Dochodzi nawet do szantażu moralnego!

Na cyniczne i nierzadko demagogiczne słowa można by krótko odpowiedzieć: „Nie miałaby dziś Europa tych problemów gdyby nie niewolnictwo i kolonializm, gdyby w XIX i XX w. mocarstwa europejskie i USA nie zburzyły panującego tam porządku.

EXODUS LUDNOŚCI Z BLISKIEGO WSCHODU – PRZYCZYNY ZŁA

Donośny krzyk medialny, presja wywierana na ubogie kraje Europy Wschodniej przez zamożny Zachód by przyjmować za wszelką cenę imigrantów ze Wschodu, dla wielu ludzi starszego pokolenia brzmi jak wyrzuty sumienia głównych sprawców tego zła, USA, Wlk. Brytanii, Francji, Niemiec, Rosji. To kompleks kolonializmu, niewolnictwa i holokaustu. Przyczyny dzisiejszej tragedii mieszkańców Bliskiego Wschodu tkwią także w antagonizmach religijnych i nierozwiązanych problemach etnicznych ( np. kwestia Kurdów ). Pamiętajmy, że mieszkańcy Bliskiego Wschodu to spadkobiercy wielkich kultur starożytnej Mezopotamii i wspaniałej kultury arabskiej, to ludzie ogromnie dumni i ambitni, przywiązani do swej religii i tradycji, bardzo uczuleni na poniżanie ich. A tak są traktowani do dziś przez Anglików, Francuzów, Niemców. My Polacy, naród, który jak oni dużo złego doświadczył w przeszłości od wyżej wymienionych lepiej ich rozumiemy, a oni nas.

Pracowałem na kontrakcie w Iraku, zamożnym, ogromnie ciekawym i bardzo nam, Polakom przyjaznym kraju, odwiedziłem bajecznie bogaty niegdyś Kuwejt, niezniszczoną kwitnącą Jugosławię w czasach J.B. Tito, Ukrainę przed Majdanem, Libię za płk. M. Kadafiego. Była praca, bezpłatne szkolnictwo i służba zdrowia, spokojne życie. Co dziś z tego pozostało? Kto przyczynił się do zniszczenia tych krajów? Kto dziś ma w ustach najwięcej frazesów o demokracji i swobodach. Czy aby nie ci, którym najbardziej zależy by za wszelką cenę ocalić swe ogromne bogactwo pochodzące w znacznej mierze z grabieży, niewolniczej pracy podbitych narodów i ze sprzedaży broni?

Staram się zrozumieć decyzję tych dziesiątek tysięcy młodych Syryjczyków, Irakijczyków i Afrykanów, którzy dziś opuszczają swe rodzinne strony, pozostawiając swe żony, dzieci, matki, bliskich i przyjaciół i udają się w nieznane, czy do „lepszego świata?” Czy są świadomi co ich czeka? Czym jest emigracja?

C O   D A L E J?

Miłuj bliźniego swego bardziej niż siebie samego? Nie tak brzmi jedno z przykazań dekalogu. Nikt nie może nas zmuszać do tego by bardziej kochać bliźniego niż siebie. Nie można kierować się tylko odruchem serca lub działać pod wpływem szantażu emocjonalnego.

Pierwszym moralnym obowiązkiem władz jest troska o dobro własnego narodu. To nieroztropne ryzykować życie i dobro własnych obywateli. Gdy świat coraz bardziej uszczelnia granice, poprzez wprowadzanie różnych ograniczeń, kontroli i skomplikowanej procedury wizowej, Europa się otwiera. Jej przywódcy zapominają o chrześcijańskiej tożsamości naszego kontynentu. Na nic zdaje się nauka płynąca z otwarcia granic Niemiec dla Turków, Francji dla Arabów czy Wlk. Brytanii dla Pakistańczyków.

Wbrew nadziejom naiwnych polityków ci ludzie nie asymilują się, nie doceniają oferowanej im pomocy. Europa dla nich to ziemia obiecana, ale i kraina grzechu, zepsucia, niegodziwości i niewiernych.

Niektórzy uważają, że trzeba tu wprowadzić muzułmańskie prawo i obyczaje. Dziś granice Europy są praktycznie otwarte dla mieszkańców krajów bałkańskich, ofiar wojny, biedoty z Bliskiego i Środkowego Wschodu, szpiegów, zabójców i terrorystów.

Być może większość przywódców europejskich upatrują w tym sposób na budowę multikulturowego społeczeństwa, ale przeciętny Anglik, Francuz czy Niemiec patrzy na szturmujące bramy ich kraju przez coraz liczniejsze, niekontrolowane tłumy muzułmanów z coraz większą konsternacją. To oczywiste, że większość z nich to młodzi mężczyźni ( ok. 70 % ), którzy z chwilą uzyskania azylu w danym kraju, już bez większych problemów sprowadzą swoje czasem bardzo liczne rodziny.

Oczywiste jest również i to, że są to przeważnie ludzie bez odpowiednich kwalifikacji, bez znajomości języka kraju do którego przybyli. ( co gorsza nie zawsze chcą się go uczyć? ) Wybierając Niemcy czy Wielką Brytanie dają wyraźnie do zrozumienia, że najbardziej interesują ich wysokie świadczenia socjalne. Pomoc socjalna dla uchodźców w Polsce kształtuje się na poziomie ok. 1650 zł. w ośrodku dla uchodźców, a ok. 2400 poza ośrodkiem. W innych krajach jest znacznie wyższa. To na początek.

Nie wiadomo jaki będzie ich status w przyszłości, czy przybyli do Europy na pobyt czasowy czy bezterminowy, czy uda się zapewnić odpowiednią pracę itd. itd. Czy budżet nawet najbogatszych państw wytrzyma takie obciążenie? Czyż tego nie rozumieją, nie chcą znać politycy niemieccy?

Pojawiają się też kluczowe pytania na, które obecnie nikt nie zna odpowiedzi? Kim są ci ludzie? Ile dokładnie jest ich w Serbii, Macedonii w Turcji, Grecji, na południu Włoch, a ile czeka w kolejce by „wsiąść” do „pociągu” Europa? Kiedy ma się skończyć ta „wędrówka ludów”? Co Ci ludzie zamierzają robić w przyszłości? Kto ma za to zapłacić?

O S T R Z E Ż E N I E   D L A   E U R O P Y

Trzeba także pamiętać, że Arabowie czy Murzyni to nie są Polacy, zdolni, pracowici i chętni do nauki języków. Im pracować się nie chce.

Pamiętam jak kiedyś Afroamerykanin (czytaj Murzyn ) powiedział mi w Chicago; „Mój dziadek nie pracował, ojciec nie pracował i ja pracować nie będę!” Wielu Murzynów i jego bardzo liczne rodziny utrzymują się ze świadczeń socjalnych.

Zza oceanu powinna płynąć dla przywódców europejskich, Polaków, jeszcze inna nauka: Jedyny do tej pory prezydent katolik J.F. Kennedy, demokrata by zapewnić sobie zwycięstwo w wyborach zezwolił zamieszkać Afroamerykanom w centrach dużych miast. Pierwszy Biały, który sprzedał dom Czarnemu mógł uzyskać żądaną kwotę, drugi, trzeci i czwarty również, ale gdy ciągle ich przybywało, dzielnica stawała się coraz bardziej niebezpieczna i cena mieszkań gwałtownie spadała. W obawie o życie swoje i swej rodziny ostatni musieli zostawiać dorobek swego życia i uciekać w inne miejsce. W ten sposób Polacy utracili tzw. „Trójkąt polonijny” w Chicago, a Centrum stolicy przemysłu samochodowego Detroit (w tym słynna Polska złota mila ) płonęło przez 10 lat za sprawą Murzynów i trzeba było ją opuścić!

A doświadczenia europejskie?

Francja to obok Wlk. Brytanii największy przegrany XX w. Utrata kolonii zamorskich i ogromna danina krwi (śmierć milionów młodych mężczyzn ) w czasie II wojny światowej sprawiła, że ten kraj potrzebował wiele rąk do pracy. Otwarto więc granice kraju i masowo zaczęli napływać imigranci z północnej Afryki ze swoją religią i obyczajami, a takich sąsiadów nie chcieli Francuzi. Zasiedlano więc nimi przedmieścia. I tak powstawały arabskie getta.

Władze nie prowadziły żadnej polityki integracyjnej licząc na szybką asymilację przy pomocy zakazów, nakazów i edukacji w szkole, ale to się nie powiodło. Obecnie we Francji mieszka ok. 5 mln. muzułmanów, w tym 4 z pośród 20 dzielnic Paryża. Co ciekawe pochodzą z różnych części Afryki i także nie integrują się między sobą. Niektóre regiony Francji, niegdyś drugiej „córy kościoła katolickiego” bardziej dziś przypominają te z północnej Afryki, a nie Europę. Przybysz z Polski jest zdumiony gdy ze snu budzi go nie bicie dzwonu z wieży kościelnej, a głos muezzina z minaretu nawołującego do porannej modlitwy!

W Niemczech jest ponad 3 mln. Turków. Władze tego kraju z podobnych jak w przypadku Francji powodów sprowadzały młodych ludzi z nad Bosforu, mając nadzieję, że przyjmą ich kulturę i obyczaje. Realia są podobne jak we Francji

Gdy każdego roku w czasie wakacji odwiedzałem Turcję, spotykałem na trasie przez Serbię i Bułgarię tysiące samochodów z rejestracją niemiecką zmierzających w stronę Stambułu lub stamtąd wracający. To Turcy mieszkający na stałe nad Renem czy Łabą, ale zarobione tam pieniądze przywożą do Stambułu czy Ankary i tu budują domy oraz prowadzą różne interesy.

Włochy: Papież Franciszek w swym apelu do kapłanów na całym świecie apelował o przyjmowanie uchodźców z Bliskiego Wschodu. Czyżby zapomniał, że już obecnie większość najstarszych bazylik jest chroniona przez włoskich żołnierzy w obawie przed zamachami .

Kraje Skandynawskie Z mediów i relacji mieszkających w Szwecji Polaków możemy się dowiedzieć, że moda u kobiet by zamiast urodzić własne dziecko sprowadza się je z Afryki czy z Azji, bo poród jest bolesny i dość ryzykowny. Sprowadzanie ludności kolorowej do krajów skandynawskich jest przyczyną licznych konfliktów. Przybysze nie chcą się asymilować, nie chcą, czy nie mogą integrować, żyją w swoich dzielnicach i żądzą swoimi prawami.

Otwarcie bram Europy to jej kapitulacja, koniec cywilizacji chrześcijańskiej. Muzułmańskie getta to skupiska ludzi, którzy nie potrafią się odnaleźć w nowym środowisku, ludzi którzy czują się oszukani, to ofiary dyskryminacji, potencjalni terroryści.

R E A K C J A   Ś W I A T A   M U Z U Ł M A Ń S K I E G O

W Europie tu i ówdzie słychać głosy, że to co dzieje się na Bliskim Wschodzie to powinna być sprawą mieszkańców tego rejonu świata, że Arabowie sami powinni to załatwić. Krytykuje się za bierność zwłaszcza bogate kraje arabskie. Czy słusznie?

By lepiej zrozumieć zachowanie wyznawców przypomnę, że pewne uwarunkowania mają swe uzasadnienie w religii. Podstawowe czyny konieczne w islamie czyli 5 filarów to 1) Wyznanie wiary, 2) Modlitwa, 3) Jałmużna ( obowiązek oddawania biednym część swego majątku ) 4) Post ( Ramadan – 9 miesiąc ) 5) Pielgrzymka do Mekki.

Spędzając kilka lat wśród muzułmanów zrozumiałem, że niespotykana nigdzie na świecie gościnność ma swe źródło w Ramadanie i obowiązku oddawania części swego majątku ubogim. Jeśli ktoś przez miesiąc od wschodu do zachodu słońca, zwłaszcza w okresie letnim nic nie je i nie pije to wie co to jest głód i pragnienie. Pamiętam swój pobyt na pustyni w Iraku, ilekroć przejeżdżaliśmy obok namiotu nomady, zawsze ktoś wychodził i zapraszał na leban (rozcieńczone mleko wielbłądzie). Dlaczego więc obecnie bogate kraje nie chcą przyjmować swoich braci w wierze? Czy sąsiedzi Syrii zachowują się całkowicie biernie? Niezupełnie.

Ogromną ilość uchodźców trafiła do Turcji, Jordanii i Płn. Iraku. W ramach programu pomocowego maleńki Katar przekazał Syrii 2 mld USD. Pomocy udzielają inni, ale nie chcą ich przyjmować. Ciekawe światło na ten problem rzuca wypowiedź kuwejckiego polityka Faheda al. Shelaimiego.

Przypomina on, że w krajach europejskich co najwyżej 10% to obcokrajowcy, a w krajach Zat. Perskiej zdecydowana większość to ludzie innej rasy, kultury i religii. Warto poznać te liczby: 80% populacji w Zjednoczonych Emiratach Arabskich i w Katarze to obcy. 50% mieszkańców Kuwejtu to obcokrajowcy, 40 % w Arabii Saudyjskiej i ok. 30% w Bahrainie. kuwejcki polityk twierdzi: „Kraje Zatoki Perskiej są drogie, a mieszkający tu przybysze poza tym, że są pracownikami nic nie potrafią, nie nadają się do życia w tym „świecie!”

W czasie pracy na kontrakcie w Iraku prowadziłem dla dyrekcji i dla pracowników „Polservisu” wyprawę do Jordanii, Syrii i Libanu. W Ammanie oglądałem las namiotów, to osiedle uchodźców palestyńskich z wojny w 1967 r. Brud, ciasnota, kobiety, mężczyźni, starcy i dzieci, osoby zdrowe i chore wszyscy razem. Pranie, gotowanie, spożywanie posiłków jak na campingu! Było tam wszystko co stanowi treść życia, miłość i cierpienie, chwile radości i smutku, narodziny i śmierć. I tak przez dni, miesiące i lata.

Niedawno poznałem Palestyńczyka, obywatela Polski, absolwenta Politechniki Krakowskiej Omara Farisa szefa Pozarządowego Stowarzyszenia Społeczno- Kulturalnego Palestyńczyków, członka Międzynarodowej Koalicji na rzecz Powrotu Uchodźców Palestyńskich. Omar urodził się w namiocie… Przyjaźń z nim nauczyła mnie inaczej patrzeć uchodźców!

Na problem imigracji trzeba też spojrzeć oczyma tego nieszczęsnego, zdeterminowanego człowieka, który ucieka z odległego od Europy Afganistanu, Syrii czy Afryki Płn. Ponosi ogromne koszty by dotrzeć do M. Śródziemnego, wsiada na przeciążoną łódź, która tonie u brzegów Grecji czy Italii… 23 września wieczorem uczestniczyłem w Gdańsku w modlitwie za imigrantów zmarłych w drodze do Europy ( podobne były w 15 innych miastach )

A jaki z tego płynie wniosek (przynajmniej dla mnie). Jeśli chcemy pomóc tym nieszczęsnym ludziom to należy się modlić by na Bliskim Wschodzie zapanował trwały pokój, by nie musieli nigdzie emigrować. Trzeba im pomóc, odbudować zniszczone domy, szkoły, wydrążyć studnie do nawadniania pół, wybudować nowe fabryki by mieli pracę i godne życie.

Tylko tak, tylko w ten sposób , tylko w swoich krajach mogą czuć się bezpieczni i szczęśliwi.

Władysław Grodecki http://www.grodecki.eufrutki.net

Canada13

D Z I E J E  P O L S K I E J E  M I G R A C J I

Ponieważ poza krajem żyje ponad 20 mln. Polaków, to przecież dzięki temu, że wiele krajów świata zdecydowało się ich przyjąć i w związku z tym nadszedł czas rewanżu.” (J.C. Junker)

W taki sposób Przewodniczący Komisji Europejskiej zarzuca Polakom brak solidarności i egoizm w obliczu tragedii jaka dotknęła miliony ludzi na Bliskim Wschodzie i w Północnej Afryce odmawiając przyjęcia do naszego kraju większej liczby uchodźców. Wtórują mu w tym niektórzy polscy politycy i dziennikarze:

Polacy wielokrotnie w swej historii korzystali z europejskiej solidarności. I za caratu i za komuny i za kapitalizmu. Kto więc jak nie my powinniśmy być w awangardzie solidarności wobec dzisiejszych imigrantów?”

Ile w słowach o braku wdzięczności Polaków jest cynizmu i arogancji. Bogaty Zachód nie jest w stanie zrozumieć co to znaczy życie bez pracy, mieszkania, bez żadnych perspektyw. Emigracja to zło, a nie dobrodziejstwo, to zaczynanie wszystkiego od nowa, to życie wśród ludzi innej religii i kultury, to rozbite rodziny, choroba sieroca u dzieci, to życie w „przedsionku”.

Polaków zmusza się do wyjazdu z ojczyzny poprzez zniszczenie lub przejęcie za bezcen polskiego przemysłu (często konkurencyjnego dla zachodnich firm), handlu, banków, mediów itd. W katastrofalnej sytuacji na rynku pracy najbardziej przedsiębiorczy, wykształceni i zdolni młodzi ludzie emigrują na Zachód i często podejmują pracę, której nie chcą miejscowi.

Jako podróżnik sporą część swego życia poświęciłem na poznanie naszej planety. W czasie czterech samotnych wypraw dookoła świata i ok. 50 innych, odwiedziłem ponad 100 różnych krajów i niemal wszystkie największe ośrodki polonijne świata. Obcowałem z ludźmi różnych ras i kultur. Interesowałem się ich życiem i obyczajami, słuchałem ich.

Rozmawiałem z potomkami pierwszych emigrantów z nad Wisły i tymi, którzy wyemigrowali z Polski pod koniec XX w. Opowiadano mi jak byli przyjmowani w Europie i za oceanem ich przodkowie (nie oferowano im takich warunków jak obecnie Arabom w Europie ). Wyczuwałem jak bardzo lubiani są Polacy, za swą gościnność, odwagę, liczne talenty i pracowitość. Za to, że ich przodkowie karczowali lasy, zamieniali nieużytki w spichlerze danego kraju, budowali koleje, drogi i mosty, byli odkrywcami, inżynierami, profesorami wyższych uczelni, chętnie uczyli się języka, a gdy była taka potrzeba przelewali krew za wolność tej drugiej ojczyzny.

Sam również doświadczyłem ogromnej życzliwości i gościnności, ale nie od ludzi tego kręgu, którzy dziś najgłośniej krzyczą by im dziękować i przyjmować uchodźców!

K O M U   D Z I Ę K O W A Ć

Wybór metropolity krakowskiego Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową i wybuch „Solidarności” sprawił, że Polacy pozbyli się wreszcie tak szkodliwego i zupełnie nieuzasadnionego kompleksu „Zachodu”. Poczuli się dumni ze swojej historii i kultury. Nawet przeciętny Kowalski słyszał o staropolskiej gościnności i o tym, że gdy średniowieczna Europa pogrążona była w wojnach domowych i religijnych I Rzeczpospolita przyjmowała fale uchodźców z Zachodu i Wschodu.

To Polska, przedmurze chrześcijaństwa niejednokrotnie chroniła Europę przed zalewem obcej kultury i religii. To nie tylko wiktoria wiedeńska w 1683 r. czy „Solidarność”, która legła u podstaw upadku zbrodniczego systemu jakim był komunizm. Przypomnę też 1920 rok gdy Polska jak wiązka chrustu rzucona została na płonący stos rewolucji światowej.

To po „trupie Polski” barbarzyńcy ze Wschodu, mieli przejść do Atlantyku by tam poić swe konie. Marzyły im się kąpiele w fontannach Rzymu! Ale osamotniona Polska umierać nie chciała, Polska uśmiercić się nie dała! Jak szczury z tonącego statku uciekali w lecie 1920 r. z Warszawy obcy dyplomaci. Pozostał tylko nuncjusz apostolski Achilles Ratti ( późniejszy papież Pius XI ) i przedstawiciel Turcji.

Za co więc i komu mamy dziękować u progu XXI w.? Za rozbiory, za układ Ribbentrop- Mołotow , za zdradę Francji i Anglii w 1939 r. A może należałoby przeprosić Polaków za bezczynność gdy umierała Warszawa mimo, że amerykański dziennikarz Julian Bryan filmując we wrześniu 1939 r. bezprzykładną rzeź mieszkańców polskiej stolicy apelował do władz USA by przyjść Polakom z pomocą. Przeprosić za przyglądanie się niewiarygodnemu barbarzyństwu, jakim było mordowanie bezbronnych ludzi i metodyczne niszczenie Warszawy, kamienica po kamienicy w 1944 r. , ukrywanie przez dziesiątki lat wiedzy o zbrodni katyńskiej, wreszcie oddanie Polski w łapy sowieckiego okupanta w Teheranie i Jałcie.

Przeprosić za to, że Amerykanie i Anglicy odmówili przyjęcia polskich sierot z Syberii w czasie II wojny światowej. Uczynili to inni, a polski rząd na uchodźstwie wspierany przez różne instytucje chrześcijańskie i osoby prywatne (np. Maharadża Jam Saheb w Indiach ) musiał zapłacić za kilkuletnie utrzymanie polskich obozów. Dla Anglików po wojnie niewygodnymi gośćmi stali się nawet Ci, którzy walczyli w czasie wojny z Niemcami w Wielkiej Brytanii. Po jej zakończeniu, gdy już byli im niepotrzebni zaproponowano im pracę w kopalni… Przeprosić za to, że ok. 2 mln. młodych wykształconych i zdolnych Polaków zmuszonych zostało do pracy na wysokie pensje i emerytury urzędników UE?

Specjaliści od rachunku sumienia polskiej duszy sami powinni uderzyć się w pierś i przyznać, że przybyszów z nad Wisły traktowano w krajach anglosaskich jak obywateli drugiej kategorii, że często dzieci z małżeństw mieszanych wstydziły się swego rodzica Polaka.

Szkoda, że nie można o tym dowiedzieć się na lekcjach historii w polskiej szkole. Szkoda, że często zapomina się, że historia naszej Ojczyzny pisana jest i była nie tylko między Bałtykiem, a Tatrami.

Dziś w obliczu zalewu Europy uchodźcami z innego kręgu kulturowego i religijnego zapomina się o tych tysiącach, wielkich, znanych i nieznanych rodakach, którzy marzą o powrocie nad Wisłę. Nikt ich tu nie zaprasza! Nie ma miejsca dla Polaków z Kazachstanu czy Mariupola, choć przyjmuje się Czeczeńców i Ukraińców ( w tym roku przyjęto 4 000 wniosków uchodźczych ).

E M I G R A C J A

Od najdawniejszych czasów istniał problem uchodźstwa, które jest formą migracji niedobrowolnej, a do najsurowszych kar jaka mogła kogoś spotkać była banicja. Banicja to wygnanie z kraju, to swego rodzaju „śmierć społeczna”. Polacy prawie zawsze emigrowali ze względów politycznych lub ekonomicznych.

W czasie swych samotnych wędrówek dookoła świata, bardzo często przyglądałem się jak żyją, co myślą, co czują współcześni emigranci. Sam wielokrotnie znajdowałem się w podobnym położeniu. Nostalgia czyli tęsknota za ojczyzną, za domem rodzinnym, bliskimi, ojczystym językiem, szkołą, lasem, cmentarzem itd. jest szczególnie boleśnie odczuwana przez Polaków. Zdrowie, pieniądze, ładny domek, liczna rodzina itd. to nie wszystko.

Jeśli Polak mówi, że na obczyźnie jest szczęśliwy, to kłamie. Inni myślą i czują podobnie (świadczy o tym także tzw. „zemsta Indian” – tęsknota Europejczyków w Ameryce za krajem przodków , ale gdy wrócą do Europy tęsknią za Ameryką). Muzułmanie nie są „ulepieni” z innej gliny. Ich przywiązanie do religii i tradycji jest znacznie silniejsze niż u chrześcijan w Europie i bardzo niechętnie emigrują.

Przemierzyłem cały świat islamu, a na Bliskim Wschodzie spędziłem kilka lat i wiem jak ważną sprawą jest dla nich wiara w boga. Wiem, że mimo licznych konfliktów między chrześcijanami, a „Wyznawcami Proroka”, katolicy są im najbliżsi, że nie akceptują bezbożnego ateizmu, że nigdzie na świecie nie ma takiej gościnności jak w Iranie, Pakistanie czy w Turcji!

K T O   I   J A K  P O L A K Ó W   P R Z Y J M O W A Ł,

A   K T O   G O Ś C I N Y   O D M A W I A Ł

Rosja carska i bolszewicka. Ten kraj zyskał wśród Polaków okropną sławę. Tu znalazło się ich najwięcej. Przeważnie byli to zesłańcy skazani na osiedlenie lub katorżniczą pracę na Syberii. Jednych wywożono kibitkami, inni musieli iść pieszo, czasem 2-3 lata, a jeszcze innych wieziono koleją transsyberyjską. W trakcie pochodu nierzadko zakładano skazańcom kajdany, choć przecież nikt nie uciekał. Trzeba było bowiem unikać nieprzyjaznych tubylców, pustych przestrzeni, tajgi. Jeśli strzelano to do zwierząt.

Słusznie więc nazwano Syberię „więzieniem bez krat”, a Rosję „nieludzką ziemią”. Jako pierwszych „zaproszono” tu jeńców z czasów wojen z Moskwą Stefana Batorego. W 1767 r. z rozkazu posła carskiego Nikołaja Repnina porwano polskich senatorów z biskupem krakowskim Kajetanem Sołtykiem.

Później na Sybir wywieziono Konfederatów barskich i powstańców kościuszkowskich. Ten sam los spotkał uczestników kampanii napoleońskiej po 1813 roku. 8613 jeńców znalazło się w tym czasie na Kaukazie i w Gruzji ( „ciepła Syberia” ). W latach 1815- 1830 wysyłano na Sybir spiskowców. Najwięcej i to najbardziej wartościowej polskiej młodzieży znalazło się tam po powstaniach listopadowym i styczniowym. Przyczyną wybuchu tego drugiego było ogłoszenie przez cara „branki”. Do wojska carskiego szli nie tylko rodowici Rosjanie, ale i Polacy. Jeśli Ci pierwsi mieli służyć np. 15 lat to Polacy mieli podwójną stawkę. Ponieważ Rosja prowadziła wiele wojen , rzadko komu udało się przeżyć te 20 czy 30 lat służby i wrócić do domu. Jeśli tak to już jako starzec. Powstanie było więc nie mniej ryzykowne niż służba w armii carskiej.

A wracając do skazańców, przeważnie byli to zdolni, wykształceni, ludzie różnych profesji, nauczyciele, geolodzy, inżynierowie, etnografowie, podróżnicy itp. Wielu z nich zafascynowanych niezwykłą przyrodą tej krainy nawet po odbyciu kary nie wracało do Polski, tym bardziej, że tam daleko kajdany niewoli nie uwierały tak mocno. Ponadto Syberia przełomu XIX/XX w. potrzebowała ludzi światłych, którzy by ją cywilizowali i wielu Polaków wyjeżdżało tam dobrowolnie. To głównie Polacy projektowali i budowali kolej transsyberyjską.

Najgorsze czasy dla zesłańców nastąpiły jednak po dojściu do władzy bolszewików i J. Stalina. Każdy mieszkaniec Rosji i znajdujący się tam czasowo mógł zostać oskarżony o to, że jest wrogiem Władzy Radzieckiej czy kontrrewolucjonistą i bez możliwości obrony był zesłany na Sybir czy za Koło Polarne.

Skazańcy to była darmowa siła robocza, a po odkryciu złota i innych bogactw mineralnych potrzeba było dużo rąk do pracy.

Po agresji sowieckiej na Polskę 17 września 1939 r. władze bolszewickie rozpoczęły nieznaną do tej pory eksterminację ludności polskiej. Cztery wielkie deportacje w latach 1940-41 i zsyłki między nimi sprawiły, że z terenów II Rzeczypospolitej wywieziono ok. 1,5 mln Polaków za Koło Polarne, do Azji Środkowej i na Syberię.

Najgorszą sławę zyskał obwód Archangielski (55 tys. polskich obywateli ) i Kołyma- Mroczne Serce Rosji. Tu były kopalnie złota i innych minerałów. Tu w latach 1932- 53 budowana była słynna droga- R 504, nazwana autostradą do piekła. Ok. 10 tys. Polaków znalazło się właśnie nad Kołymą.

Dzięki porozumieniu Sikorski- Majski ocalało ok. 500 osób ( w tym były prezydent na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski). Tu krzyżowały się bogactwo i nędza, głód, potworne cierpienie, upokorzenie, upodlenie, zimno, choroby, strach, rezygnacja, ale także wiara w ocalenie i miłość. W Tej przeklętej ziemi, tylko nielicznym udało się przeżyć.

Dla Polaków agresja Niemiec na Rosję w czerwcu 1941 r., umowa Stalin- Sikorski i wynikająca z tego tzw. „amnestia” – oznaczała ocalenie, ale dla tych skazańców, dawnych obywateli II Rzeczypospolitej, którzy przez lekkomyślność, czy zwyczajną głupotę zadeklarowali inną niż polską narodowość była osobistą tragedią. Oznaczała bowiem pozostanie w Rosji i wieczne zatracenie.

Niestety w tym krótkim rozdziale nie ma miejsca by szerzej rozwijać ten temat. Dziś już wiemy, że tylko nielicznym udało się wyjść z tego piekła, że nawet dla tych, którzy opuścili ją w 1942 r. był to tylko pewien etap wiecznej tułaczki.

Wiemy też, że już w 1940 r. Sowieci w Katyniu i innych miejscach Rosji wymordowali ok. 14 tys. polskich oficerów. Znamy też prawdę o uprowadzonych 16 członkach rządu „Polski Podziemnej”, o innych wywózkach i narzuceniu na okres półwiecza swej dominacji, komunistycznego zniewolenia, nowego podziału Europy. Wszystko to za sprawą „przyzwolenia” naszych „sojuszników” Wlk. Brytanii i USA. ( Układ w Teheranie, Jałcie i w Poczdamie ).

Polacy na Zachodzie

W średniowieczu wyjazdy na Zachód Europy były rzadkie. Polska Jagiellonów była zamożnym krajem o ziemiańskiej tradycji. W odróżnieniu od Włoch czy Francji miasta były małe i biedne. Większość populacji stanowili chłopi pańszczyźniani „przywiązani do ziemi”.

Dopiero w XIX w zaczęły kształtować się nacjonalizmy narodowe, niemiecki, francuski, turecki, żydowski, włoski, polski itd. W tym czasie Polski nie było na mapie świata, a powstania, kasata majątków szlacheckich i zsyłki na Sybir przyczyniły się do zubożenie społeczeństwa nad Wisłą. Zniesienie pańszczyzny we wszystkich zaborach umożliwiło chłopom swobodne przemieszczanie się, a więc i emigracje.

W tym czasie na Zachodzie ma miejsce „rewolucja przemysłowa” i podboje kolonialne, które przyczyniły się do niesłychanego bogacenia się Anglii, Francji, Niemiec i innych państw europejskich. Tymczasem za Atlantykiem pod koniec XVIII w. na mapie politycznej pojawiły się Stany Zjednoczone, a w latach trzydziestych XIX w. inne państwa uzyskały niepodległość. Potrzeba było tysiące rąk do pracy, zwłaszcza po zniesieniu niewolnictwa. Stąd otwarcie na przybycie emigrantów z Europy. Najchętniej przyjmowano ludzi młodych i wykształconych.

Wielka Emigracja– Pierwsze większe grupy Polaków na Zachodzie Europy pojawiły się po upadku Powstania Listopadowego. Byli to żołnierze, artyści, pisarze, intelektualiści i politycy. Po kapitulacji Warszawy w październiku 1831 r. ok. 50 tys. powstańców opuściło Polskę. 30 tys. znalazło się na terytorium Prus, pozostali w Austrii. Dla rządów wymienionych krajów był to bardzo uciążliwy element. Żołnierzy rozbrajano, oddzielano od oficerów i umieszczano w różnych twierdzach. Zwykli żołnierze często byli szykanowani i cierpieli głód. Zdarzały się przypadki, że byli zmuszani do powrotu do Rosji. Niektórzy z nich trafili na Sybir.

Józef Bem pragnął przerzucić około 10 tys. powstańców do Francji jako przyszłe kadry. Maszerujący kilkutysięczny tłum był początkowo witany z sympatią. Czasem przyjmowano ich z honorami w domach i w najlepszych hotelach. Ale już w 1832 r. Drezno, a później Bawaria i inne regiony zamknęły swoje granice. Od tej pory w całej Europie zaczęły się problemy z osiedleniem i znalezieniem środków do życia. Niewielkim grupom powstańców udało się pozostać w Belgii, Skandynawii, Wlk. Brytanii i w Niemczech. Nieco większa grupa znalazła się w USA.

Powstańcy z 1830r. w USA. Jak dramatyczne były ich losy za oceanem dowiedziałem się na Pikniku Śląskim w lecie 1993 r. w Chicago od Jurka Kusińskiego. Dwaj jego przodkowie byli powstańcami i przybyli do USA w 1834 r. Gdy Francja i inne kraje europejskie odmówiły udzielenia im azylu na przyjęcie wyraziły zgodę Stany Zjednoczone. Mieli więc do wyboru albo powrót do Rosji i Syberię, albo wyprawę do USA. Dla tych młodych, zdolnych, ambitnych patriotów obie opcje były trudne do przyjęcia, ale zdecydowali się na emigrację do Ameryki.

Niemal równocześnie z Gdańska i Triestu odpłynęło w sumie 929 osób. Dramatyczna sytuacja na statku, burza, brak żywności i choroby sprawiły, że nie wszyscy z Gdańska dodarli do USA. Po 70 dniach – 16 grudnia 1834 r. znaleźli się w Gibraltarze i korzystając z nieuwagi służby zbiegli na ląd, ale ich ujęto. Po czterech tygodniach dopłynęli do Nowego Jorku.

Przez krótki czas w Ameryce trwało zafascynowanie Polską. Idee, które reprezentowali powstańcy były bliskie mieszkańcom młodego jeszcze państwa. Powstawały Polsko- amerykańskie komitety, których celem było zbieranie pieniędzy na pomoc powstańcom ( jeden Amerykanin – Paul Fitzsimons Eve brał nawet udział w powstaniu). Gdy przybyli za ocean władze przyznały im po 80 akrów ziemi, ale należało ją wykupić. Niestety, młodzi, przeważnie ziemianie nie mieli na to pieniędzy. Zdarzały się przypadki, że po przybyciu na miejsce ziemia była już zajęta… Sytuację pogarszała nieznajomość języka angielskiego i to, że nie znali się na rzemiośle i handlu.

Polacy po upadku powstania listopadowego stali się narodem bez ojczyzny i bez ziemi!

W tej sytuacji zajęli się tym na czym znali się najlepiej, brali udział w wojnach i rewolucjach w Europie i za oceanem. Gdy niejaki Mojżesz Austin kupił prawo do osadnictwa na terenie Teksasu zamieszkałego przez ok. 30 tys. Indian i tyleż samo Meksykanów tysiące obywateli ze wschodnich stanów skorzystało z tego.

Wzmożone osadnictwo przybyszów z USA sprawiło, że wkrótce było ich więcej niż autochtonów i zaczęli upominać się o swe prawa. Było to przyczyną „wojny o Teksas”. Tym, którzy zaciągnęli się do wojska obiecywano „tyle ziemi ile zechcą”. Wśród nich nie brakowało Polaków, a niektórzy wykazali się niezwykłymi kwalifikacjami, talentem i odwagą. Do nich należeli przodkowie Jurka, Adolf i Franciszek Pietrusiewiczowie. Przybyli do Teksasu z odległej Polski w nadziei na spokojne i lepsze życie.

Niestety w Niedzielę Palmową 27 marca 1836 r. wraz z ok. 450 osobami zostali rozstrzelani w Goliad, a ich krew wsiąkła w gorący piasek Ameryki. Rząd niepodległego Teksasu, a później USA przyznał ich potomkom ogromny areał ziemi. Dziś choć dokument nie stracił swej ważności, odzyskanie tej fortuny nie jest łatwe.

Dobrowolne osadnictwo w Teksasie w XIX w. W czasie swych wędrówek po USA, dużo czasu poświęcałem szukaniu polskich śladów. Jest ich szczególnie dużo w Teksasie. To ziemia gdzie pojawili się pierwsi na ziemi amerykańskiej osadnicy polityczni ( powstańcy listopadowi) i ekonomiczni. Jednym z nich był ks. Leopold Moczygęba ze wsi Wielka Dłużnica k/Toszka- franciszkanin konwentualny. Wiedzę zdobywał w Gliwicach i Italii. Pracując jako kapłan na terenie Bawarii został zaproszony przez biskupa z Teksasu Odina. Stamtąd po pewnym czasie wysłał list do swojej rodziny w Polsce. Potraktowano jako zaproszenie do przyjazdu i ok. 100 rodzin sprzedało swe majątki i ruszyło statkiem przez ocean. Po 9 tygodniach na morzu dopłynęli do Galveston. Później szli pieszo 3 tygodnie i w dniu 24 grudnia 1854 r. zatrzymali się na niewysokim wzgórzu. Pod młodym dębem ksiądz odprawił „pasterkę” i postanowił: „dalej już nie będziemy szli, tu się zatrzymamy!” W pobliżu dębu, który rośnie do dziś wybudowano kościół i domy osadników. Taki był początek pierwszej polskiej parafii w USA- Panny Marii. Wkrótce powstały kolejne.

W późniejszym okresie przybyło do USA wielu imigrantów z nad Wisły. W latach 1892-1924 na wyspie Ellis Island w pobliżu Manhattanu znajdowało się główne centrum przyjmowania emigrantów z Europy. Tu byli badani przez lekarzy i przesłuchiwani przez urzędników. Choć przeważnie już po kilku godzinach mogli udać się na stały ląd, jednak część z nich pozostawała tu kilka lub kilkanaście tygodni na leczeniu. To miejsce zyskało sobie niezbyt miłą sławę. Osoby poddane procedurze przesłuchania wspominają je jako „czyściec” przed wejściem do raju.

Czy dla wszystkich Stany Zjednoczone to był raj? W całej historii istnienia Centrum czyli do 1952r. przyjęto ok. 12 mln. imigrantów, ale ok. 2% nie otrzymało zgody na osiedlenie, a ok. 3 tys. umarło na wyspie. W 1990 r. utworzono tu Muzeum Imigranta.

Warto wspomnieć, że w 1899 r. Polacy stanowili czwartą najliczniejszą grupę imigrantów, a w 1900 nawet trzecią. Do I wojny światowej wyemigrowało ponad 2 mln. obywateli z ziem polskich. Niemal zawsze bramy do tego kraju, ojczyzny Indian były trudne do sforsowania dla Polaków. Nawet dziś jako jeden z nielicznych narodów europejskich Polacy muszą starać się o wizy, a proces wizowy jest dość skomplikowany i kosztowny.

Kanada Jak Ellis Island w USA tak Pier 21 w Halifaxie stanowił bramę do Kanady. Dwukrotnie odwiedziłem ten piękny, bogaty i ogromny kraj. Z literatury, z mediów i z opowiadań miałem dość rozległą wiedzę o Kanadzie.

Kilka lat temu mój bardzo odległy kuzyn ze strony mamy Kordian z Wielkopolski odkrył, że przed I wojną światową i w okresie międzywojennym z okolic Tarnowa, Dębicy i Ropczyc niemal z każdej rodziny ktoś wyemigrował do Kanady lub Argentyny. Moi kuzyni opowiadali mi w Ontario jak tu, podobnie jak w brazylijskiej Paranie, imigranci otrzymywali działki po ok. 40 ha lasu. Trzeba było go wykarczować. W ciągu roku można było wyciąć do dwóch ha. Pnie wyciągano z ziemi przy pomocy wołów i umieszczano je na granicy działek. Pracujący wówczas w oczyszczalni ścieków w Hamilton mój wuj kupił w 1929 r. w okresie wielkiego kryzysu światowego kupił farmę za 500 dolarów! To był fantastyczny interes, bo tuż po wybuchu II wojny światowej gwałtownie wzrosło zapotrzebowanie na żywność, a więc i cena ziemi.

Więcej niż w Ontario emigrantów z Galicji znalazło się w Manitobie. Jakie było moje zaskoczenie gdy w Winnipegu, w samym sercu kraju Klonowego Liścia spotykałem osoby, które dobrze znały z dzieciństwa moją mamę zmarłą 60 lat temu! Ich wspomnień słuchałem jak opowieści kryminalnej. W swych rodzinnych stronach sprzedawali cały majątek by opłacić przejazd, najczęściej w jedną stronę. Zabierali bilet i walizkę, w której było trochę jedzenia, buty, kilka koszul, spodnie, koc, kilka zdjęć najbliższych osób, różaniec, święty obrazek… Nie mieli pieniędzy, nie znali języka angielskiego, miejscowych obyczajów i kultury. Gdy w 1897r. 15 polskich rodzin znalazło się w środku Kanady nie było dróg, kolei, kanałów. Dokuczał brak żywności, ubioru, komary, niedźwiedzie i straszliwa samotność. By przetrwać łączyli się z osadnikami o podobnej kulturze i religii ( Ukraińcy, Czesi, Niemcy ), razem budowali kościoły i tworzyli wspólnoty parafialne. Ich głównym zajęciem było karczowanie lasów i osuszanie terenu. O ich dokonaniach, o ich tytanicznym wysiłku, o zamienianiu tej bezludnej, jałowej krainy w jeden z największych spichlerzy świata Czech ks. Piotr Miczko powiedział: „Jeśli przypadkiem nie jesteście lepszymi od innych, to gorszymi żadną miarą nie jesteście i za takich uchodzić nie możecie.”

Ukraina Przed wrześniem 1939 r. stosunki między Polakami, a Litwinami nie były najlepsze, podobnie jak i z naszym południowym sąsiadem, o czym świadczy przekroczenie granicy II RP przez wojska podległej III Rzeszy Słowacji. Jednak to Ukraińcy obok Niemców i Sowietów stanowili największe zagrożenie dla Polaków. Dla wielu tzw. IV Rozbiór Polski kojarzy się z Hitlerem, Stalinem i Banderą.

To zdumiewające, że niektórzy Sybiracy wspominali, że sowieckie deportacje miały i tę dobrą stronę, że nie byli to Ukraińcy! 135 metod zamęczania Polaków, niesłychanie wyszukane, sadystyczne sposoby zadręczania przerażały nawet Niemców i Sowietów. Pomysłowość zadawania cierpienia przez ukraińskich terrorystów to temat badań ekonomistów, lekarzy, prawników, historyków, ale głównie socjologów i psychiatrów.

Ukraińskie zbrodnie przeciw ludzkości, wymordowanie co najmniej 120 tys. Polaków, ogromnej liczby Żydów i innych narodów do dziś są tematem tabu. Przed kilku laty znany pracownik IPN-u powiedział, że „może 1% bestialsko zamordowanych przez zbrodniarzy z UPA Polaków ma krzyż na mogile?”

Ale to nie wszystko, dochodzą do tego ogromne straty terytorialne (ponad 120 km2) i dóbr materialnych. Nikt nie dokonał inwentaryzacji tego co Polska utraciła na Wschodzie. W archiwach w Kijowie są akta własności ziem należących od wieków do polskich książąt i hrabiów. A jednak są tacy w Kijowie, którzy uważają, że obecne granice Ukrainy są „niesprawiedliwe” (31 X 2010 r. Ogólno-Ukraińskie Zjednoczenie Swoboda ).

Peru. Po uzyskaniu niepodległości przez Peru i inne kraje Ameryki Płd. istniała potrzeba sprowadzania ludzi wykształconych: prawników, geologów, a przede wszystkim inżynierów. Do tego kraju przybywali więc ludzie cieszący się doskonałą opinią zawodową, z ukończonymi studiami, wybitni fachowcy, znakomici architekci, inżynierowie specjaliści w dziedzinie budowy dróg, mostów, kolei i nauk przyrodniczych.

W tym gronie najwięcej było Polaków, a najwybitniejszy z nich Ernest Malinowski, bohater narodowy Peru, zapoczątkował działalność polskich inżynierów, którzy przyczynili się do rozwoju tego kraju. Powstaniec styczniowy Edward Habich założył pierwszą w Ameryce Płd. Politechnikę.

W peruwiańskim periodyku „El Mundo” w 1932 r. opublikowano listę najwybitniejszych obywateli niepodległego Peru. W tym gronie było ok. 70% polskich nazwisk. Na dziedzińcu Ministerstwa Zdrowia w Limie znajduje się pomnik polskich inżynierów. Najwybitniejszy architekt XX w. w Peru Ryszard Jaxa Małachowski w liście do B. Mrówczyńskiego napisał o swych poprzednikach: „Dzięki tym ludziom słowo Polak stało się gwarancją ofiarności , uczciwości, dobrego wychowania i solidnej roboty!”

Warto wspomnieć, że obecnie kolejny rozdział w historii tego kraju dopisują polscy misjonarze. Gdy ja odwiedzałem ten kraj słyszałem jakże budującą opinie: „jeden misjonarz z Polski to dziesięciu kapłanów peruwiańskich”. Dwaj z nich Zbyszek Strzałkowski i Michał Tomaszek, krakowscy franciszkanie zamordowani przez terrorystów ze Świetlistego Szlaku 9 sierpnia 1991 r. w andyjskim Pariacoto zostaną wyniesieni na ołtarze 5 grudnia 2015r.

Brazylia, Argentyna. W odróżnieniu od Peru emigracja do Brazylii i Argentyny miała charakter masowy, a zdecydowali się na nią przeważnie ludzie prości. Pierwsze niewielkie grupy Polaków przybyły do Ameryki Płd. na początku i w połowie XIX w. Byli to uczestnicy wojen napoleońskich, powstańcy listopadowi i styczniowi. Uzyskanie niepodległości i zniesienie niewolnictwa (1888 r.) było przyczyną odpływu rąk do pracy na plantacjach. W tej sytuacji władze podjęły decyzję o zasiedleniu ogromnych, prawie niezamieszkałych terenów na płd. Brazylii.

Niemal we wszystkich krajach europejskich podjęto akcję werbunkową, obiecując potencjalnym osadnikom darmowy przejazd dla całych rodzin oraz bezpłatne nadania ziemi. Dla zubożałego chłopa z Galicji była to bardzo nęcąca propozycja. Jeszcze przed wybuchem „gorączki brazylijskiej” w 1871 r. rozpoczęła się emigracja z zaboru pruskiego i austriackiego, a związana była z działalnością „ojca osadnictwa polskiego” w Brazylii – Edmunda Woś- Saporskiego. Spragnieni ziemi Polacy tu ją otrzymywali.

Ale przybywający z Galicji czy poznańskiego prosty chłop był zawsze w gorszej sytuacji niż osadnik z Prus czy Italii. Prawie nikt nie znał języka portugalskiego czy hiszpańskiego, ponadto w zależności od tego z jakiego zaboru przybyli byli traktowani jako Niemcy lub Austriacy. Niełatwa była walka o uznanie ich odrębności i należne prawa. Pragnęli sami się rządzić i decydować o sobie, tworzyć odrębne, polskie osady. Ogromną rolę w uzyskaniu tych samych praw co inni osadnicy odegrali polscy kapłani. Prowadzili oni nie tylko pracę duszpasterską, ale byli także lekarzami, inżynierami, adwokatami, a przede wszystkim jedynymi ludźmi wykształconymi w parafii, duchowymi przywódcami.

Pierwsze miesiące i lata pobytu w Brazylii czy Argentynie były bardzo trudne. W czasie swych wędrówek po Paranie czy argentyńskiej prowincji Misiones spotykałem Polaków, którzy znali je z opowiadań swych dziadków, pierwszych osadników. Oto wspomnienia Franciszka Toporowicza z Sao Mateo do Sul : „ Opowiadał mi ojciec, że gdy przybyli tu pierwsi Polacy w 1885 r. był ogromny bór. Nie było dróg, poruszano się na koniach. Teren podzielono na loty, działki po 8 akrów ( 1 akr = 4046 m2 ). To był obszar, który miał być zaorany przez pług zaprzęgnięty w woły w ciągu dnia. Każdy przybysz otrzymywał ziemię oraz siekierę, łopatę, kosę i graczkę oraz trochę pożywienia na początek. Później trzeba było radzić sobie samemu Trzeba było wykarczować potężne piniory (sosny), teren zaorać, zacząć siać i sadzić. Wszystko robiono ręcznie. Przy dawnym szlaku indiańskim ustawiono krzyż i tam zaczęli gromadzić się ludzie na modlitwach, oraz umawiać do pracy przy budowie kościoła (wzniesiono go w 1900 r. ).

Każda kolonia musiała dostarczyć odpowiednią ilość drzewa.” Pan Toporowicz wspomniał też, że przekazał do miejscowego kościoła kopię obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, cenną pamiątka z Polski – dziś nazywaną „ Matką Boską Parańską.” Wspomnienia p. Toporowicza uzupełnił p. Kubiak: „Jo to już nie pamientom, ale starsze ludzie powiadali, że kto se kawoł ziemi zajoł aż do rzyki to tyle mioł. Kto wygnoł Gugrów ( Indian ) z lasu . Ci na koniach strzelali, a oni w nogi.”

W Brazylii Polacy byli cenieni, za lojalność w stosunku do władz lokalnych i federalnych, za pracowitość, liczne talenty, gościnność, uczciwość i słowiańską fantazję. Niestety Polacy nie posiadali talentów przywódczych. Rządzili inni!

Podobnie było w Argentynie. Po USA i Brazylii tu przybyło najwięcej Polaków w poszukiwaniu chleba. Choć większość z nich przywędrowała tu w okresie „gorączki brazylijskiej”, jednak za początek „dobrowolnego” osadnictwa polskiego uważa się rok 1897, kiedy miał miejsce zupełnie przypadkowy przyjazd 14 rodzin do Misiones. Mieli płynąć do USA, ale w trakcie kontroli w Hamburgu okazało się, że część osób nie posiadała wymaganych dokumentów, a niektórzy byli chorzy.

W tej sytuacji poradzono im wyjazd do Argentyny, która potrzebowała wiele rąk do pracy i nie stawiano żadnych, szczególnych warunków przybyszom z Europy. Tu otrzymali ziemię, kawał lasu do wykarczowania oraz pożyczkę na budowę domu, budynków gospodarczych i zboże siewne. Nielubiani i pogardzani przez Włochów i Hiszpanów byli w pełni doceniani przez miejscowe władze: „Są niezwykle wytrzymali w pracy, niezmordowani w walce z mrówkami (…) są oszczędni (…) uprawiają ziemię starannie, żenią się wcześnie, zachowują wysoki poziom moralny i chętnie posyłają swe dzieci do naszych szkół.” Polacy i tu trudno się asymilowali, ale byli lojalni w stosunku do władz i wnieśli niemały wkład w rozwój kraju.

Na tułaczym szlaku- Iran- Indie- Afryka Wschodnia- Nowa Zelandia- Meksyk

W czasie „wieczystej przyjaźni„ między Rosją, a Niemcami (1939- 1941 ) wywieziono w głąb Rosji około 1,7 mln Polaków. Z tego ok. 400 tys. stanowiły dzieci. „Amnestia” „ wolnych przesiedleńców” ( Polaków ) po agresji niemieckiej w czerwcu 1941 r. otwarła drzwi do opuszczenia „nieludzkiej ziemi” dla ok. 37 tys. matek i dzieci, którym udało się wraz z armią Andersa wyjechać do Iranu! Jednak niepewna przyszłość tego kraju była przyczyną wysiłków rządu polskiego w różnych krajach o ich przyjęcie. Gdy odmówiły rządy USA i Wlk. Brytanii pomocną dłoń jako pierwsze podały Iran i Indie.

Ich śladem podążyły władze krajów Afryki Wschodniej, Meksyku i Nowej Zelandii, a z krajów europejskich Portugalia rządzona przez A. Salazara, która przyjęła oficjalnie 13 tys. obywateli. W Lizbonie funkcjonowało polskie poselstwo, delegatura resortu pracy i opieki społecznej, a także Komitet Pomocy Uchodźcom Polskim. Z tego kraju słano pomoc- paczki żywnościowe do Polski. Wojenna i powojenna tułaczka Polaków, a zwłaszcza polskich dzieci, była pełna dramatycznych, ale i niezwykle pięknych, wzruszających przypadków. Szczególnie piękne karty w stosunkach z Polską zapisały rządy i społeczeństwa Iranu, Indii i Nowej Zelandii.

Ci, którzy pozostali po wojnie w tych krajach za gościnność i życzliwość płacili swą pracowitością, skromnością, licznymi talentami rozsiewając dookoła nieuchwytny urok polskiej kultury! To ona stanowiła dla nich skarb najcenniejszy, nieprzebrane źródło myśli, natchnienia i czynów. Przełożona pewnego zakładu zwierzała się kiedyś, że dzieci polskie wniosły do jej szkoły nieznaną dotąd atmosferę pogody i wesela: „Co za szczęśliwa wojna, która do nas dzieci polskie sprowadziła”.

Do grona największych przyjaciół Polski na przestrzeni dziejów bez wątpienia trzeba zaliczyć zawsze przyjazną Lechistanowi Turcje i Iran. Skromnym wyrazem pamięci i wdzięczności za to co ten kraj uczynił w czasie ostatniej wojny jest Tablica Wdzięczności Narodowi Irańskiemu za pomoc Uchodźcom armii gen . Andersa ufundowaną przez Uratowanych z sowieckiego piekła i ich potomków. W czasie odsłonięcia tablicy Władysław Czapski powiedział: „Ten Naród z Polskim Narodem ma setki lat stosunków dyplomatycznych. Nigdy względem siebie te państwa nie podnosiły broni. Zawsze liczyli na współdziałanie.”

Wspomnienia misjonarza – emigracja postsolidarnościowa

Z różnych fal emigracyjnych, po II wojnie światowej jedna zapisała się niezbyt chlubnie. To emigracja postsolidarnościowa. Odwiedzając niektóre kraje afrykańskie, Australię i Nową Zelandię byłem przyjmowany z dużą rezerwą przez miejscową Polonie. Długo nie mogłem zrozumieć dlaczego? Aż kiedyś w Wellingtonie były Prezes Związku Polaków w NZ Mikołaj Polaczuk wytłumaczył mi to następująco; „byli tu kilka lat temu inni Polacy, przyjmowaliśmy ich bardzo serdecznie, pomagaliśmy, starali o znalezienie pracy, ale ich to nie interesowało. Ja przyjąłem w swoim domu 15 osób. Dawałem jeść, woziłem po kraju, pozwalałem korzystać z telefonu, a później musiałem płacić setki dolarów za rozmowy telefoniczne. Wszystko im się należało tylko nie uczciwa praca. Po pewnym czasie wszyscy wyjechali z Nowej Zelandii! Bardzo się do nich zraziliśmy. Czy taka jest młodzież w Polsce?”

Z tej fali emigracyjnej poznałem kilku młodych mężczyzn w Kanadzie i USA. Zostali przyjęci jako prześladowani w Polsce działacze Solidarności, choć nie potrafili niczego udowodnić. W załatwianiu pracy i mieszkania pomagały im osoby prywatne, różne instytucje i kościół. O Polsce i Polakach mieli bardzo negatywne zdanie. Niektórych z nich władze USA wkrótce deportowały do Europy.

O nich, a szczególnie o emigracji Polskiej w RPA chciałbym jak najszybciej zapomnieć. Dlaczego? Mimo zaproszenia przez Radę Polonii w Kapsztadzie do wizyty w tym mieście, potraktowano mnie niezbyt gościnnie (! ) W tej sytuacji zaopiekowała się mną Jola de Virion, wdowa po Edwardzie de Virion i pracujący z miejscową młodzieżą i Polakami ksiądz Zbigniew , misjonarz, salezjanin. Po niedzielnej mszy św. zabrał mnie na wycieczkę do Strand i Gordon Bay. Przy okazji trochę opowiedział mi o miejscowej Polonii. Potwierdził niezbyt miłe opinie Prezesa Rady Polonii RPA Jerzego Sadowskiego z Pretorii i wdowy po jego poprzedniku Edwardzie de Virion Joli : „ Polacy to wspaniali ludzie , zdolni, błyskotliwi, pracowici, uczciwi, szarmanccy wobec kobiet, ale nie tu w RPA. To za sprawą Edwarda sprowadzano tysiące emigrantów z Polski do RPA. Edward de Virion to bardzo ciekawa postać ( potomek uczestnika Sejmu Wielkiego, polski i brytyjski wojskowy, powstaniec warszawski, żołnierz AK. Od 1962 r. zamieszkał w RPA gdzie przez kilka dziesięcioleci stał na czele Rady Polonii RPA. Odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi z Mieczami przez Rząd RP na uchodźstwie). P. Edward obiecał swej żonie, że sprowadzi do Afryki 15 tys. „Orłów” ( czyt. Polaków ) i przez te „Orły” wcześniej umarł.

Emigracja postsolidarnościowa to zupełnie inni Polacy. Dzięki dobremu wykształceniu, świetnie się zaadoptowali w system apartheidu, szybko dorobili się domów, dobrych samochodów i innych dóbr. Znaleźli się tutaj bo RPA zaoferowało im najlepsze warunki, świetny start, znakomite perspektywy na przyszłość, pod warunkiem, że zaakceptują obowiązujący tu system. Najczęściej nie mieli nic wspólnego z „Solidarnością”, kościołem, patriotyzmem. Nikt ich nie szykanował w Polsce, nikt nie więził. Skorzystali z okazji by uciec za granicę, by lepiej żyć, bawić się, by jak najszybciej o Polsce zapomnieć. Niełatwo było o tym mówić misjonarzowi!

Jak to zrozumieć, że najbogatsza Polonia na świecie, rzekomo w Polsce prześladowani za poglądy nie wybudowali Domu Polonii, gdzie mogli by się spotykać, nie wybudowali kościoła, choć przecież niemal wszędzie polscy emigranci zaczynali od budowy kościołów.

Jak wytłumaczyć ich rzekomą ofiarność, kiedy na pomoc ofiarom katastrofalnej powodzi w 1997 r. w ciągu roku zebrano ok. 1000 dolarów? Co ma powiedzieć ksiądz gdy jest pełny ludzi kościół, a na tacy 20 dolarów. Co ma pomyśleć kapłan o tych niekończących się rozjazdach po całym RPA, ogromnym kraju, o zabawach mocno „zakrapianych” przyjęciach zaczynających się w piątki po południu, a kończących się w poniedziałek rano. Z kim innym się kładło do łóżka, a z kim innym budziło, a co tu mówić o nierzadkich, obrzydliwych „przekrętach handlowych”.

Ale „to eldorado” już się skończyło, te niewyobrażalne jak na polskie realia przywileje, około 10 – cio i więcej krotnie większe pobory niż czarnej ludności, służba, sprzątaczki itp.

Władysław Grodecki www.grodecki.eufrutki.net

Wywiad z p. Zbigniewem Janem Dąbrowskim więźniem Kołymy – W 75 rocznicę pierwszych deportacji w głąb Rosji cz. 2.

Canada13

Władysław Grodecki – W 75 rocznicę pierwszych deportacji w głąb Rosji cz. 2.

POWRÓT Z PIEKŁA

Wywiad z p. Zbigniewem Janem Dąbrowskim więźniem Kołymy

W maju 1999 r. rozpocząłem trzecią wielką, drugą samotną wyprawę dookoła świata. Jej celem było upamiętnienie 80 rocznicy Bitwy Warszawskiej, jednej z najważniejszych bitew w dziejach świata, nazywanej „Cudem nad Wisłą”. Nad Warszawą, nad Polską, nad Europą, nad światem w 1920r. zawisło śmiertelne niebezpieczeństwo. Bolszewickie hordy zamierzały przejść po „trupie Polski” na Zachód, połączyć się z braćmi Niemcami. Sowietom marzyło się pojenie koni w Atlantyku, i kąpiel w fontannach Rzymu. Ale Polska umierać nie chciała, Polska nie dała się uśmiercić. Dwadzieścia lat później było już za późno by Bolszewicy mogli te plany zrealizować. Tego Stalin nie zapomniał tego Polakom!

Układ Ribbentrop- Mołotow, wybuch II wojny światowej, 17 września 1939 r., Katyń, deportacje na Sybir, podział Europy w Jałcie i inne niewyobrażalne cierpienia milionów Polaków w ostatnim stuleciu swe źródło mają głównie w zwycięstwie w 1920 r. ?

To polscy osadnicy, rodziny wojskowe były dla Sowietów największą przeszkodą w opanowaniu utraconych przez Rosję wówczas ziem i w pochodzie na Zachód. Dla Bolszewików było oczywiste, że te ziemie trzeba oczyścić z wrogiego mu elementu, stąd też masowe deportacje najbardziej wartościowego dla Polski elementu Za koło polarne i na Syberię.

Tylko niektórym z około miliona Polaków, którzy zostali umieszczeni w osławionych łagrach udało się opuścić nieludzką ziemię. Najdalej położonym i posiadającym najgorszą sławę „Archipelagiem Gułag” była Kołyma. Stamtąd nikt nie wracał. Zbigniew Jan Dąbrowski, którego w 1999 r. poznałem w Toronto w Kanadzie należał do wyjątków.

W K A N A D Z I E

Kanada jest jednym z krajów gdzie standard i jakość życia są najwyższe na świecie. Po Rosji jest to największe państwo naszej planety ( 9971 tys. km2). Podobny do Polski klimat, podobna roślinność oraz bardzo mała gęstość zaludnienia i otwarcie granic przed imigrantami z Europy ( w tym z Europy Środkowej ) sprawiło, że Polacy chętnie się tu osiedlali. Obecnie mieszka tam około 300 tys. naszych rodaków. Znaczna część z nich to emigranci z czasów II wojny światowej, deportowani z Kresów w głąb Rosji. Po wyjściu z Armią Andersa i kilkuletniej tułaczce po świecie nie mogąc wrócić do swych rodzinnych stron wybrali Kanadę, jako swą drugą ojczyzną!

Po pobycie w Montrealu udałem się do Toronto, które nie jest zbyt pięknym miastem, więc miałem więcej czasu na spotkania z rodakami. Gościł mnie Wiesław Piękny, rzeźbiarz z Krakowa, mieszkający w tym mieście od 1987 r. Dzięki niemu poznałem wielu ciekawych ludzi m. in. dziennikarza Jacka Szczypińskiego (wywiad w Gazecie ), Krystynę Piotrowską z radia „Polonia” (wywiad radiowy i spotkanie w restauracji FREGATA w Mississaga). Zaproszono mnie również do budynku Kongresu Stanowego na spotkanie z członkami Stowarzyszenia Polskich Kombatantów, Koła terenowego Toronto. Bardzo serdecznie przyjął mnie tam prezes SPK Władysław Dziemiańczuk i poprosił bym opowiedział o swej wyprawie i o Krakowie!

Po wykładzie podszedł do mnie jeden z kombatantów- Zbigniew, Jan Dąbrowski uścisnął moją dłoń, zaprosił do Hamilton i przekazał kilkadziesiąt dolarów i wizytówkę z adnotacją „proszę pomóc” dla brata Tadeusza właściciela City Motor Hotel w Hamiltonie. Następnego dnia do Hamilton przywiózł mnie Stasiu, przewodnik krakowski, tam ugościła mnie Anna, żona Tadeusza, przekazała klucze do obszernego, wygodnego pokoju i przypomniała o kolacji! Niestety nie miała zbyt wiele czasu dla mnie, gdyż przyjmowała szczególnych gości- Albańczyków z Kosowa. Ale nie nudziłem się, a kolację spożywałem już ze Zbigniewem w pokoju hotelowym. Przekazując mi książkę „Wspomnienia, które zawsze wracają” zwrócił się do mnie: „Panie Władysławie proszę mnie pytać, a później gdziekolwiek pan będzie proszę pisać, proszę mówić i świadczyć w inny sposób czym jest bezbożny komunizm, jakie piekło zgotował nam Polakom i innym narodom!”

W.G. Proszę o kilka słów biografii.

Z.J.D. Urodziłem się 28 marca 1922 r. w Torczynie koło Łucka. Ojciec Romuald zajmował się handlem, a bardzo religijna mama prowadziła Akcję Katolicką. Miałem dwóch braci – Tadeusza i Henryka. Po skończeniu Szkoły Powszechnej w Torczynie zdałem egzamin konkursowy do gimnazjum w Łucku, ale po niezbyt udanym początku rodzice przenieśli mnie do gimnazjum Ojców Pijarów w Lubieszowie na Wołyniu. Tu w latach 1753-59 kształcił się Tadeusz Kościuszko. Miło wspominam mój piękny Torczyn i czteroletnią edukację w Lubieszowie, gdzie kształciła się młodzież z całej Polski.

W.G. W wieku 17 lat skończyła się ta sielanka?

Z.J.D. Tak wrzesień 1939 r. raz na zawsze zmienił nasze życie. Lato tego roku było piękne, pełne słońca, kąpieli w rzekach i jeziorach, czasu beztroskich zabaw. Czuliśmy jednak, że dojście do władzy Hitlera i jego agresywna polityka nie wróżyła nic dobrego, ale nikt nie wyobrażał sobie tego co wydarzyło się po 1 września 1939 r.

W.G. Dla tych co mieszkali na Kresach najgorsze miało dopiero przyjść po 17 września 1939 r. ?

Z.J.D. 17 września Sowieci przekroczyli granice Polski ze wschodu. Ukraińcy budowali bramy tryumfalne, tworzyli bojówki, podżegali przeciw Polakom, zaś Żydzi sporządzali listy najbardziej wartościowego elementu polskiego i przekazywali je funkcjonariuszom NKWD.

Od momentu wkroczenia Rosjan w granice Rzeczpospolitej nawet my młodzi byliśmy świadomi, że ich celem będzie wcielenie naszych ziem wschodnich do ZSRR. By to zrealizować konieczne było wyeliminowanie wrogich im światłych Polaków i sprzyjających im mniejszości narodowych.

Jedną z metod prowadzących do tego celu były masowe wywózki na Syberię i za Koło Polarne. Pierwsza, bez wątpienia. najstraszniejsza deportacja miała miejsce 10 lutego 1940 r. kiedy wywieziono w głąb Rosji ok. 220 tys. ludzi. W środku mroźnej nocy, uzbrojeni enkawudziści razem z miejscową milicją, wyłamywali drzwi, budzili zaspanych mężczyzn i kobiety, młodzież i dorosłych, dzieci i staruszków. Na spakowanie się dawali 20- 30 minut po czym saniami odwozili ( czasem trzeba było iść pieszo ) na stację kolejową, gdzie czekały już pociągi z bydlęcymi wagonami. Do każdego wagonu wtłaczano do 70 osób i zamykano. Dziura w podłodze zastępowała toaletę, mały zakratowany otwór – okno, w środku to było miejsce na baraż, a cztery prycze po bokach to legowiska dla nieszczęsnych skazańców. Następne deportacje ( 13 kwietnia – 1940r. ok. 320 tys. osób, czerwiec 1940 r. – 240 tys. i w czerwcu 1941 r.- ok. 200 tys. przebiegały wg. podobnego scenariusza ).

W.G. Kiedy pan i pana rodzina znalazła się w sowieckiej niewoli?

Z.J.D. Prawie natychmiast po wkroczeniu Czerwonej Armii rozpoczęły się aresztowania rodzin wojskowych, inteligenckich i urzędników państwowych. Aresztowano mojego ojca, a kilkanaście tygodni później i mnie umieszczono we więzieniu w Łucku. Warunki nie były zbyt komfortowe w tym swoistym karcerze – drewnianej budzie o wymiarach 1×2 m. Myślałem, że się uduszę, ale klęcząc zobaczyłem niewielki otwór po sęku i zacząłem wsysać powietrze.

Przetrwałem może z godzinę, po czym umieszczono mnie w sali więziennej gdzie pokrótce przydzielono mi miejsce obok profesora Lopka i hrabiego Wojciecha Mycielskiego. Siedzieli tu już po trzy miesiące, lubili mnie i wiele od nich się nauczyłem. Dotyczyło to głównie przesłuchań; przesłuchania prawie zawsze prowadzone były wg. tego samego scenariusza, najpierw śledczy byli bardzo mili i pytali o wszystko tylko nie powód aresztowania, a później: „jesteś młody, gdy się przyznasz będzie niższy wyrok!”

Do czego mieliśmy się przyznawać, do działalności kontrrewolucyjnej, do planów obalenia Związku Radzieckiego? Odmawiałem zeznań, nic nie podpisywałem, mimo licznych szykan i bicia. I taka sytuacja trwała przez pięć miesięcy, gdy w dawnym urzędzie lasów państwowych rozpoczęła się rozprawa sądowa. Wraz ze mną było jeszcze pięciu oskarżonych. Każdy otrzymał podobny zarzut; „ przynależność do organizacji antyradzieckiej!” W przerwie procesu, niski, krępy Żydek Rachman, niby adwokat z urzędu bezskutecznie starał się namówić nas by mówić prawdę, ale nikt go nie słuchał. Podobnie było i po przerwie, nikt „nie przyznał się do winy”, więc odczytano wyroki. Ja dostałem 15 lat łagrów.

Zbliżały się święta Bożego Narodzenia 1940 r. mama przysłała mi paczkę z żywnością, zimową odzieżą i dobrze ukrytym medalikiem. To pomogło mi przetrwać bo wkrótce w wigilię Bożego Narodzenia w środku nocy przy temperaturze blisko – 40 o C załadowano nas do bydlęcych wagonów w Łucku i pociąg ruszył w nieznane.

Wspominałem jak rok temu byłem z kolegami na pasterce, a teraz cieszyłem się tym, że mama i brat są jeszcze na wolności. Różne myśli przychodziły do głowy, w międzyczasie ktoś wyłamał kilka desek w wagonie i wyskoczyło dwóch mężczyzn, chwilę później słychać było strzały, obaj zginęli.

Planowałem i ja ucieczkę, ale chyba mój Anioł stróż pochwycił mnie za rękę? Po wielu godzinach jazdy pociąg zatrzymał się na bocznych torach i padł rozkaz by opuścić wagon. W śniegu ustawiliśmy się w piątki i po godzinie marszu dotarliśmy do Peresilna turma – ciężkiego więzienia w Charkowie. Nim wprowadzono nas do cel więziennych musieliśmy na oczach NKWD-zistów stoczyć prawdziwą wojnę z tłumem groźnych bandytów, rosyjskich więźniów, łachmaniarzy, którzy chcieli nas pozbawić ciepłej odzieży. Wyczerpanych, poobijanych i głodnych wtłoczono nas do cuchnącej brudnej celi, przyniesiono trochę chleba, kilka wiader herbaty i worek drobnych, niesolonych rybek. Parę razy na dobę wyprowadzano nas grupami do ubikacji, gdzie było kilka kranów z zimną wodą. Taka sytuacja trwała przez tydzień.

W.G. Przed laty byłem turystycznie nad Bajkałem, odwiedziłem Brack, Irkuck i Chabarowsk, w ciągu ośmiu dni przejechałem koleją transsyberyjską z Moskwy do Pekinu. Sporo wcześniej czytałem o losach polskich zesłańców, którzy niejednokrotnie ten gigantyczny odcinek nad Amur i jeszcze dalej musieli pokonywać pieszo. By utrudnić im marsz zakładano na nogi kajdany, a przecież nikt nie uciekał, bo Syberia to „więzienie bez krat”. Ogromne przestrzenie, niska temperatura, komary, brak żywności, dzikie zwierzęta, przeważnie nieprzyjaźni, nieufni ludzie… Ucieczki były rzadkie, każdy się bał, jeśli eskortujący zesłańców funkcjonariusze carscy strzelali to głównie do wilków czy tygrysów! Jednak przed I wojną światową wyjeżdżali Polacy na Syberię i dobrowolnie gdyż była tam potrzeba ludzi wykształconych, by te dziewicze tereny cywilizować. Nauczyciele, geolodzy, odkrywcy, podróżnicy, etnografowie i inżynierowie to przeważnie Polacy. To głównie polscy inżynierowie projektowali i budowali kolej transsyberyjską. Za Stalina bardzo się to zmieniło, Syberia stała się wielkim obozem koncentracyjnym? Czy jako młody chłopak miał pan świadomość, że jadąc na wschód jedzie pan na „wieczne zatracenie”? Czy miał pan nadzieję na ocalenie, na to, że stanie się cud?

Z.J.D. Oczywiście nikt nie wiedział co go czeka? Gdzie go zawiozą. Gdy znowu znalazłem się w bydlęcym wagonie i pociąg ruszył. Mogłem mieć tylko nadzieję, że w miejscu mego „przeznaczenia” będą w miarę znośne warunki do przeżycia. Niestety myliłem się.

Warunki bytu zesłańców różniły się w zależności od rodzaju pracy, klimatu i ludzi- w posiołkach byli to komendant „sowchoza”, magazynier, wracz ( felczer) , piekarz, „ kulturnik” i strażnicy. Poza dziećmi do szesnastu lat ( te musiały chodzić do rosyjskich szkół ) wszyscy musieli pracować, za co otrzymywali minimalną rację żywnościową. Dzieci często rozdzielano z rodzicami, na zawsze… Dla wysiedleńców były cztery zasadnicze rejony – Workuty, nad Morzem Białym, tereny zachodniej Syberii za Uralem i Kazachstan. Moja podróż trwała dwa miesiące, więc byłem świadomy, że w żadnym z tych miejsc się nie znajdę!

W.G. Zesłańcy by przejść pieszo przez Syberię potrzebowali dwa lub trzy lata, wam wystarczyło dwa miesiące by pociągiem dotrzeć nad Morze Ochockie. Jak wyglądała ta podróż?

Z.J.D. Mijaliśmy większe i mniejsze miasta, góry, tunele, dziesiątki kilometrów pustych przestrzeni i syberyjskiej tajgi. Całymi godzinami nie widzieliśmy ludzkich osad. Zachwyt, a może i przerażenie budziła wspaniała przyroda, wielowiekowe drzewa. Nikt zapewne nie myślał tu o ucieczce, która byłaby samobójstwem? Dokuczały fatalne warunki sanitarne i kiepskie wyżywienie, ale w końcu udało się dotrzeć do Buchty Nachodki.

W.G. Znalazł się pan na Kołymie. Sama nazwa brzmi szczególnie złowrogo. W tym bardzo bogatym w różne minerały regionie w dorzeczu Kołymy o powierzchni ok. 2,5 mln km 2 stworzono z rozkazu Stalina w latach trzydziestych XX w. największą grupę obozów pracy przymusowej. Więźniowie zatrudnieni byli w kopalniach, przy wycinaniu drzew i budowie dróg czy kolei. Była to doprawdy katorżnicza praca, a przerywano ją dopiero gdy temperatura spadła poniżej – 55 o C. Przy bardzo kiepskim wyżywieniu, skromnej odzieży i fatalnych warunkach sanitarnych w początkowym okresie już po kilku miesiącach pobytu umierały cztery na pięć osób. Czy pan był świadomy tych zagrożeń?

Z.J.D. W Buchta Nachodce niewielkim porcie nad Morzem Ochockim znajdował się ogromny obóz otoczony podwójnymi zasiekami z drutów kolczastych. Umieszczono nas w jednym z baraków ogromnego obozu otoczonego zasiekami z drutów kolczastych. Piętrowe drewniane prycze pokryte słomą stały się miejscem chwilowego wytchnienia. Nie przeszkadzał nam ogromny smród i pluskwy. Wcześnie rano zbudził nas przeraźliwy ryk syren. Apel, skromniutkie śniadanie (owsianka z dodatkiem głów od śledzi oraz trochę chleba ) i 10 godzin pracy przy rozładunku statku. Wieczorem zupa z kapusty i 200 g. chleba.

Po dwóch tygodniach na ten sam statek nas załadowano i udaliśmy się w kierunku Magadanu, stolicy Kołymy. Nim zajęliśmy swoje weszliśmy na statku miała miejsce jeszcze gorsza „jatka” niż w Charkowie. Niesłychanie agresywni i brutalni rosyjscy więźniowie rzucili się na nas. Byli ranni i zabici. Ci zostali pod pokładem, a nas dostarczono ciężarówkami do ciepłego baraku. Wkrótce dowiedzieliśmy się od oficera, że miejsce naszego stałego zamieszkania znajduje się w Katanach około 500 km. od Magadanu. Jego słowa : „z Kołymy nikt nie wraca” zapadły mi głęboko w pamięci. Najzwyczajniej w świecie zacząłem się bać i tracić wiarę w ocalenie. Wydawało mi się, że jestem na końcu świata, w przedsionku piekła. Przed oczyma jak na filmie przesuwały się obrazy różnych epizodów z dzieciństwa i młodości. Wydawało mi się, że powoli umieram…

Z tego letargu wyrwał mnie głos poczciwego konwojenta, który radził by nie próbować uciekać bo w temperaturze ok. -50 o C kończy się to śmiercią. Siarczysty mróz bardzo utrudniał transport. Mijaliśmy kolejne obozy i łagierników odśnieżających drogę do kopalń złota. W pewnym momencie nasza i inne zdezelowane ciężarówki ugrzęzły w śniegu i trzeba było szukać schronienia. W pobliżu było kilka baraków, w jednym z nich nas zakwaterowano. Szczęśliwie było tam bardzo ciepło bo palacz, świadomy, że jego poprzednikowi poderżnięto gardło za to, że odśnieżając drogę doprowadził do wygaśnięcia pieca. Jakoś bardzo nas polubił, mnie najmłodszego chyba najbardziej? Dał nam trochę chleba, cebulę i gorącą wodę – kipiatok. Wyglądał na bardzo zatroskanego o to co mnie czeka. Po chwili przez okno wskazał wzgórze i czerwony słup na szczycie. Tu jest kres wędrówki łagierników, także i twojego przyjaciela Bronka, który przed chwilą wyzionął ducha. Pod nim znajduje się tysiące kości. Co mnie czeka, pod którym słupem mnie pochowają? Nie mogłem zasnąć, a rano po śniadaniu ruszyliśmy wolno w dalszą drogę mijając setki łagierników wracających z nocnego odśnieżania drogi. Wieczorem tego dnia dotarliśmy do celu.

W.G. Jak wyglądał typowy dzień w łagrze? Kogo tu przywożono? Jaka była atmosfera?

Z.J.D. Zakwaterowano nas w ogromnym obozie, gdzie było kilkadziesiąt baraków. W każdym z nich były piętrowe prycze. Podobno w tym łagrze było około dziesięciu tysięcy Polaków, wielu Rosjan i Ukraińców. Ponieważ byłem najmłodszy i na ogół lubiany przez wszystkich udało mi się otrzymać pryczę blisko pieca, a więc po pracy nie marzłem, a odmrożenia nóg były największą zmorą! Łatwiej było o żywność niż o ciepłą odzież, więc ludzie padali jak muchy, z głodu, wycieńczenia i chorób. Bez wątpienia życzliwość i pomoc towarzyszy niedoli, głównie Polaków ułatwiła mi przetrwanie. Jeden drugiemu był często bratem, a dla mnie i ojcem! Pomagała też wiara w Boga i modlitwa. Pracowaliśmy w kopalni złota przez siedem dni w tygodniu po dziesięć godzin używając taczek, kilofa i łopaty. Zamarzniętą skałę wrzucano do skrzyni i wyciągano na szczyt wieży. Tam wysypywano ją do rynny, a woda z pompy ręcznej wypłukiwała złoto. To była katorżnicza praca. Tylko bardzo silne ponad – 50 o C mrozy, czasem choroby sprawiały, że pozostawaliśmy w barakach.

Raz miałem temperaturę ok. 40 o C i udało mi się uprosić obozowego felczera, który dał mi cztery dni zwolnienia. W tym czasie odwiedził mnie wycieńczony, zmarznięty starszy pan prosząc o możliwość ogrzania się przy piecu, zaznaczając; „ wiem, że tu mieszkają Polacy, naród miły i gościnny. Bywałem kiedyś w waszej pięknej Warszawie…”

Po chwili rozpłakał się, a gdy się uspokoił zaczął opowiadać: „Nazywam się Simaka, profesor matematyki na uniwersytecie w Bukareszcie. Miałem żonę i młodą śliczną córkę. Powodziło nam się bardzo dobrze, trochę wędrowaliśmy, interesowałem się geografią i historią. Dobrze znałem język rosyjski i z ciekawości słuchałem Radia Moskwa. Wizja sowieckiego raju była doprawdy fascynująca, uwierzyłem i wkrótce z żoną i córką udaliśmy się do Moskwy. Planowałem, że pozostanę tam ze dwa miesiące i powrócę do Bukaresztu. Tymczasem poznałem bardzo miłego profesora, wdowca z Omska, który zaprosił mnie do siebie obiecując mieszkanie i dobrą pracę. Pojechaliśmy w trójkę. Wkrótce poznałem wielu ludzi i starałem się coś więcej dowiedzieć o tym jaka jest naprawdę Rosja. Gdy poznane osoby nabrały do mnie zaufania opowiadały mi przerażające rzeczy o przemianach jakie zaszły w Rosji po upadku caratu. Miałem żal do swojego profesora, czułem się oszukany i niebawem postanowiłem wrócić do domu. Niestety mimo rezerwacji trzech biletów lotniczych na lotnisku w Moskwie zostałem aresztowany i skazany na 25 lat łagrów, za rzekome szpiegostwo. Nim znalazłem się na Kołymie „odwiedziłem” wiele łagrów! Nie wiem co stało się z żoną i córką?

Innym razem przybył do mnie Rosjanin, kucharz, niegdyś szef znanej restauracji w Moskwie, wtedy szef kuchni obozowej, przesiedział 20 lat na Kołymie. Był bardzo rozmowny i wzbudzał zaufanie, dałem mu więc jedną z trzech koszul jakie miałem, a on w tajemnicy przed łagiernikami dał mi trochę żywności. Powiedziałem mu o swych problemach ze zdrowiem, o bólach w piersiach, kurzej ślepocie po czym zapytałem ile jeszcze będę żył? Spojrzał na mnie, na moje owrzodzone nogi i zawyrokował: „Może jakieś dwa miesiące, chyba , że nastąpi jakiś cud?”

W.G. Z Kołymy nikt nie wracał, a jednak panu i innym Polakom udało się ją opuścić. ( m.in. ostatniemu prezydentowi na uchodźstwie Ryszardowi Kaczorowskiemu, zginął w katastrofie smoleńskiej 10 kwietnia 2010 r. – przyp. autora). Czyżby stał się cud?

Z.J.D. Na Kołymę powoli wracała bardzo spóźniona wiosna. Już nie dokuczały okropne mrozy, powoli topniały śniegi, ale praca w rozmiękłym gruncie stawała cięższa i bardziej niebezpieczna. Coraz więcej osób umierało z głodu i wycieńczenia. W czasie wysadzania złotonośnej skały zginął bliski kolega Roman. Bardzo przeżyłem tę stratę, czułem się coraz bardziej samotny, dokuczała tęsknota za Ojczyzną, mamą, bratem. Głód, katorżnicza praca, wyniszczający klimat, pogarszające się samopoczucie sprawiało, że gasła nadzieja na ocalenie, nadzieja, która umiera ponoć jako ostatnia?

Dawno już straciłem rachubę czasu, jeden dzień był podobny do drugiego, tydzień do tygodnia, miesiąc do miesiąca, ale gdy w pewną pogodną niedzielę na śniadanie podano nam całkiem smaczną zupę grochową niezmrożony chleb i herbatę z cukrem, a na domiar wszystkiego enkawudziści byli wyjątkowo mili, przeczuwałem, że wydarzyło się coś szczególnego. Gdy jak zwykle piątkami szliśmy do pracy podjechała limuzyna, z której wyszło czterech oficerów NKWD. Jeden z nich wyciągnął z teczki papier i zaczął czytać:

Bracia Polacy, Przed tygodniem otrzymałem oficjalne zawiadomienie od najwyższych władz, że zostało podpisane porozumienie między szefem rządu polskiego generałem Sikorskim, a rządem naszym, że nasz kochany wielki wódz Stalin udziela wszystkim Polakom amnestii. Jesteście wolni i możecie dołączyć do formującej się pod dowództwem generała Andersa armii polskiej w Tocku. Wspólnie będziemy walczyć przeciwko najeźdźcom hitlerowskim.”

Nigdy wcześniej, ani nigdy później nie przeżyłem podobnego wzruszenia, to tak jakbym z martwych wrócił do życia. Stojący obok jak porażeni piorunem, zaniemówili, później płakali, ściskali się wzajemnie… Po chwili zaczęto odczytywać nazwiska tych, którzy znaleźli się pod „Czerwonym Słupem” jak i ci, którzy przeżyli.

Droga do wolności była jednak bardzo długa, ogromnie uciążliwa i tylko nielicznym udało się opuścić nieludzką ziemię. Nigdy nie zapomnę tej chwili kiedy w porcie w Krasnowodzku ustawiono nas gęsiego młodych i staruszków, kobiety i mężczyzn, dziewczęta i chłopców, a na końcu żołnierzy Armii Andersa. Gdy statek znalazł się na morzu poczuliśmy bliskość „Ziemi Obiecanej”, jakże nam przyjaznej i gościnnej ziemi irańskiej, poczuliśmy tak bardzo upragniony powiew wolności. I to był prawdziwy cud.

W.G. Dorośli marzyli o wolności , a ci najmłodsi , polskie dzieci, polskie sieroty marzyły by jeszcze raz w życiu do syta najeść się chleba, by jeszcze raz w życiu położyć się do czystej pościeli. Na statku oba te marzenia się spełniły.

Dziękuję za rozmowę

Władysław Grodecki

W 75 – lecie deportacji Polaków z Kresów na Syberię i za koło polarne

Nad jeziorem w Lonawli Indie

Autor nad jeziorem Lonawli ( Indie) 

Władysław Grodecki – W 75 – lecie deportacji Polaków z Kresów na Syberię i za koło polarne

Cz. I.

Bóg po to pozwala niektórym ludziom oglądać piekło za życia i wracać , aby dali świadectwo prawdzie”.

(Zofia Kossak-Szczucka)

SIOSTRA WALENTYNA

Znakomity filozof i kaznodzieja ks. prof. Andrzej Zwoliński, mój uczeń (uczestniczył w wycieczkach po Krakowie, gdzie ja byłem przewodnikiem, a później w dwóch wielkich wyprawach zagranicznych do Turcji oraz do Hiszpanii i Portugalii ), a później nauczyciel powiedział kiedyś: „tylko pielgrzym wie dokładnie dokąd zmierza, jaki jest cel jego wędrówki”.

Tak, każda wyprawa, poza aspektem przygodowym powinna mieć jakieś głębsze przesłanie. Choć głównym celem mojej pierwszej wyprawy dookoła świata 1992-94 było upamiętnienie 500 – rocznicy odkrycia Ameryki, jednak już po kilku tygodniach od wyjazdu z Polski miały miejsca dwa wydarzenia, które w zasadniczy sposób przesądziły o moim stosunku do sposobu i celu wędrówek.

Pierwsze, to spotkanie starego Persa na Wielkim Majdanie w Isfahanie w Iranie, który wspominał pobyt polskich sierot w tym mieście w czasie II wojny światowej, a drugie to spotkanie z jednym z nich, siostrą Walentyną w Lonawli k/Bombaju w Indiach. To były wydarzenia, które mną wstrząsnęły! Od tej pory polonica, losy Polaków, a zwłaszcza wojenna i powojenna ich tułaczka stały się celem każdej większej wyprawy.

Siostrę Walentynę w Lonawli odwiedziłem dwukrotnie w czasie moich wielkich ekspedycji. Po raz pierwszy w grudniu 1992 r. chyba w najbardziej dramatycznym momencie całej podróżniczej kariery; rozpadł się zespół, samochód i kamera video pozostały w Pakistanie, niemal bez pieniędzy planowałem wylot do Australii!

W ciszy krużganków Auxilium Salesian Convent w Lonavli starałem się wyciszyć i wszystko przemyśleć, zastanowić się czy podołam ogromnym trudom kilkunastomiesięcznej samotnej wędrówki po świecie. W tym „przedsionku raju” (cudowny klimat, bujna tropikalna roślinność i ogromna ilość ametystów nad brzegiem jeziora wulkanicznego) uwierzyłem, że warto podjąć to wyzwanie losu.

Po raz drugi odwiedziłem s. Walentynę w styczniu 1998 r., przed „skokiem” za Ocean Indyjski do Afryki Wschodniej (gdzie były w czasie II wojny światowej polskie sierocińce) i uroczystościami odsłonięcia Pomnika Polskich Uchodźców z Rosji w parku Mahawiry w Kolhapur- Valivade!

Po dramatycznych przeżyciach na „nieludzkiej ziemi”, a może i pod wpływem obaw by to zło nie powróciło do dziś Sybiracy niechętnie wspominają tamte okropne czasy? Trudno się temu dziwić. Zbigniew Jan Dąbrowski Sybirak, były więzień Kołymy powiedział mi kiedyś w Toronto: ”Wiadomości, które docierają do mnie z Polski, świadczą o tym, że wielu moich Rodaków o innych niż moje doświadczenia, nadal nie może sobie wyobrazić masowości sowieckiego ludobójstwa, wyzysku, poniżenia, niewolniczej pracy, chłodu i głodu oraz wielu innych szatańskich przewrotności , które w PRL osłaniane były milczeniem lub propagandowymi kłamstwami o „sowieckim raju”.

Nawet dziś w czasach III Rzeczypospolitej pewne tematy są przemilczane, lub przypominają o nich ocaleni z niewoli sowieckiej. Pomniki, płyty pamiątkowe, place czy skwerki fundują przeważnie ci, którzy przeżyli.

Oto jeden znamienny przykład; 2 marca 1998 r. w Parku Mahaviry w Kolhapurze w 50 rocznicę rozwiązania obozu w Valiwade, po 25 latach starań Związku Indian (byłych mieszkańców obozów w Indiach) i Konsula RP w Bombaju odsłonięto pomnik polskich dzieci. W uroczystościach uczestniczyło 13 osób dawnych mieszkańców obozu przybyłych tutaj z USA i Wlk. Brytanii. Ja byłem jedyną osobą z Polski. To prawda, że był p. Konsul RP I. Makles z Bombaju i Konsul Dębicki z Delhi, ale zabrakło ówczesnego Ambasadora RP Krzysztofa Mroziewicza!

Wróćmy jednak do s. Walentyny, niechętnej do zwierzeń, jednak ku mojemu zdumieniu zaproponowała spacer po parku. Weź pan kartkę i długopis. Po chwili usiedliśmy na ławce pod okazałym figowcem i zacząłem notować. Czułem się jak kapłan w konfesjonale, tym bardziej, że jak zaznaczyła byłem drugą osobą, której po wielu latach odważyła się opowiedzieć o okropnościach „jej sowieckiej nocy”.

Urodziłam się w Czeleszczewiczach k/Kobrynia. Jako małe dziecko wraz z rodzicami 10 lutego 1940 r. o godz. 5.oo rano zostaliśmy zmuszeni do opuszczenia domu. Zostaliśmy wydani przez miejscowego Żyda (tu siostra pokazała mi interesujący obraz brata Sergiusza przedstawiający tę scenę, Żyd z kartką papieru jak Judasz wydający Chrystusa wskazywał na tych, którzy w pierwszej kolejności należy ująć)! Żydzi współpracowali z NKWD, sporządzali dla nich listy Polaków, urzędników państwowych, lekarzy, oficerów, leśników itp.

Ojciec miał ok. 30 sztuk bydła i był gajowym zarządzającym miejscowymi lasami. Najbardziej potrzebne rzeczy załadowano na sanie. Brat i siostra nie zmieścili się i musieli biec 10 km. na stację. Wieczorem pociąg ruszył, rano stanął i stał do wieczora. Tak było przez dwa tygodnie. W okręgu Archangielskim gdzie w końcu dotarli karczowaliśmy lasy. Tylko ci co pracowali mieli prawo do życia. Głód, zimno i katorżnicza praca sprawiła, ze ludzie umierali masowo. Umarł ojciec!

W tym najtrudniejszym okresie s. Walentyna przyrzekła Bogu: „Jeśli przeżyję to będę służyć innym!”

Po 22 czerwca 1941r i najeździe Niemiec na Rosję ogłoszono „amnestie” i ci co nie mieli już żadnej nadziei, że opuszczą „nieludzką ziemię”, znowu uwierzyli!

Niestety tylko nielicznym się to udało! Nawet nie wszystkim, którzy byli już w pociągu „do wolności”. Rodzina Walentyny zmierzała już w kierunku Krasnowodska, nagle w miejscowości Mołotow, pociąg stanął. Zapowiedziano 30 minut przerwy, ale po 5 minutach ruszył. Wyszedł brat by coś kupić, wybiegła za nim siostra Kasia. On wrócił, ona pozostała, na zawsze…O jej los i brata Bazylego zapytano kiedyś O. Pio- ten odpowiedział: „proszę pogodzić się z wolą Bożą”!

Walentyna jej matka i brat ocaleli Niestety tylko Walentyna pozostała w Indiach. Wywędrowała do Madrasu. W 1950 r. przyjęła śluby zakonne i kolejno przebywała w Cotegree, w Madrasie, Polurze, Walere, znowu w Madrasie i w 1951r w Bombaju. W 1961r. przybyła jako pierwsza do Lonawli. Zakładała szkołę prowadzona przez ss. Salezjanki. Wciągu wielu lat była nauczycielką śpiewu, szycia, gotowania i muzyki. Wychowała trzy pokolenia żon i matek, stworzyła i przez lata pielęgnowała rozległe założenia parkowo- ogrodowe w Lonawli.

Szkoła początkowo mała, dziś rozrosła się do b. dużej kształcącej młodzież z Lonawli i Malavi. Od żłobka do 10 klasy na różnych poziomach uczyło się tu ponad 2000 dzieci.

Koszty rozwoju i utrzymania finansowała włoska organizacja INSIEME ( „Razem” ), niewielka pomoc płynęła z Czech i Słowacji. Przestała napływać pomoc z Polski!

Czyżby społeczeństwo polskie stawało się mniej wrażliwe na niedostatki innych; zwłaszcza tych, którzy jako pierwsi przyszli z pomocą zadręczanym na „nieludzkiej ziemi” polskim sierotom.

To siostra Walentyna spłaca dług wdzięczności za te lata gościny. Gdy wspominała czasy swego dzieciństwa i młodości, gdy mówiła o Polsce nie potrafiła ukryć wzruszenia. Wszystko co polskie było jej b. bliskie i drogie, a jednak nie myślała o odwiedzeniu swej ojczyzny. Może z braku pieniędzy, a może nie miała odwagi iść i prosić o polski paszport do Konsulatu RP w Bombaju?

Władysław Grodecki

Cdn.

Deportacje Polaków na wschód 1940-1941